niedziela, 6 listopada 2016

REMUS - WSPOMNIENIE


Przepraszam was za tak długą przerwę, ale 2 klasa liceum to jakaś masakra i nie mam czasu nawet spać :( Rozdział jest krótki i inny niż zwykle, ale pomyślałam, że co jakiś czas będę dodawać notki o wspomnieniach, gdyż to one ukształtowały teraźniejszych bohaterów. Nie chcę, żeby był to zwykły blog o przygodach rocznika 1960, chcę zgłębić psychikę bohaterów, rzucając im kłody pod nogi, sprawić, iż będą oni prawdziwi przez swoją wyeksponowaną wyjątkowość. Zapraszam do czytania!
~ Mary

 ***

Blond-włosy czternastolatek leżał na łóżku szpitalnym. Czuł ból w mięśniach, jakby miał je spięte przez wiele dni. Bandaż owijając go w pasie drapał go po brzuchu, a przez plecy przebiegała czerwona szrama.
Drzwi otworzyły się i wpadła przez nie czwórka chłopaków. Huncwoci podeszli do niego. Nie chciał patrzeć im w oczy. Tak bardzo było mu wstyd.
Wszystko wyrwało mu się spod kontroli. Nie wziął eliksiru tojadowego. Poszedł na błonia, żeby nie zrobić im krzywdy, ale oczywiście poleźli za nim jak jakieś cielaki. Potem tylko pełnia, przeobrażenie i widok przyjaciół sięgających po różdżki.
Usiedli wokół niego. Zapadła niezręczna cisza.
- Mogłeś nam powiedzieć – zaczął James po kilku długich chwilach. - Albo coś...
Remus pufnął ze złością.
- Jasne – parsknął z kpiną w głosie. - O, hej, James, jestem wilkołakiem od siódmego roku życia, a tak poza tym, co jest na zadanie z transmutacji? Co miałem wam, do cholery, powiedzieć?!
- Nikt by cię nie winił, Remus – powiedział Frank.
- Wywalą mnie – mruknął chłopak. - Dyrektor pozwolił mi się tu uczyć pod jednym warunkiem, nikt nie miał się dowiedzieć.
- Nikt cię znikąd nie wywali – mrugnął do niego Syriusz. - A jak będzie próbował... - uśmiechnął się szelmowsko. - To niech najpierw pogada zresztą Huncwotów.
Przyjaciele cały dzień spędzili z Remusem w skrzydle szpitalnym. Ustalili, że w razie czego poproszą o pomoc Dumbledore'a – wicedyrektor miał słabość do Huncwotów i ich wybryków. Uznali też, że chcą jakoś pomóc przyjacielowi.
- Chyba oszaleliście – odparł Lupin. - Nie ma mowy.
- Daj spokój, Remus, nie zachowuj się jak baba! - Syriusz machnął ręką.
- W sumie to może się udać – poparł Blacka James. Frank i Peter pokiwali głowami.
Wilkołak chciał stanowczo zabronić im robienia czegokolwiek zerwaniem się z łóżka, ale poczuł ból w plecach. Opadł na poduszkę.
- To absolutnie najbardziej kretyński pomysł na jaki wpadliście.
- Najkretyńszy – poprawił go Pettigrew. Remus zignorował go.
- Nie możecie tak po prostu zostać animagami, nielegalnymi animagami i biegać za mną po Zakazanym Lesie w każdą pełnię!
- Przekonamy się? - mrugnął Longbottom.

***

Chłopcom spodobało się nowe zajęcie. Codziennie po lekcjach zamykali się w dormitorium albo jakiejś starej klasie i ćwiczyli zmienianie się w zwierzęta. Najpierw udało się Jamesowi – po pięciu dniach wyrosły niewielkie rogi na czarnej czuprynie. Z każdym wieczorem przeobrażał się coraz bardziej, aż w końcu przed Huncwotami stanął dorodny jeleń.
- No, no... - skwitował Syriusz, machając ciemnym ogonem. Peterowi wyrosły wąsy, a Frank miał zaskakująco duże oczy.
Nazajutrz Black cały zamienił się w ogromnego psa, nieco przypominającego wilczura o lśniącej, czarnej sierści. Trzy dni później Frank latał po pokoju jako sowa. Jedynie Peter miał pewne problemy, gdyż zazwyczaj stawał się szczurem... bez ogona. Nie mogąc złapać równowagi, turlał się po pokoju, aż w końcu przeobrażał się znów w człowieka.
- Nie martw się – pocieszył go Longbottom.
Gdy Huncwoci szli na wieczorne wypady, by pobiegać (lub polatać) w nowych ciałach, Peter zostawał w wieży i ćwiczył. Pewnego dnia przyjaciele zastali go biegającego na krótkich nóżkach po swoim łóżku.
- Masz ogon! - wrzasnął James, budząc całą wieżę Gryffindoru.
- Jakiś taki... Glizdowaty – mruknął Syriusz. - Ale spoko.
Wziął do ręki patyk, który wlekł za sobą jako pies aż do zamku. Położył go Peterowi na ramieniu.
- W imieniu... moim, mianuję cię Glizdogonem – powiedział ze śmiertelnie poważną miną.
Huncwoci wybuchnęli śmiechem.
- Co się szczerzysz, Rogacz? - krzyknął Peter.
- Brzmi męsko – stwierdził James. - Remus, myślę że ty powinieneś być Lunatykiem. Wiesz, księżyc i te sprawy. A Syriusz... Łapa!
- Liczyłem na coś w stylu „Przystojniak”...
- Wolisz „Pies na baby”? - James uchylił się przed lecącą w jego stronę poduszkę. - No, widzisz?
- Dobra, jeszcze Frank – zmienił temat Lupin.
- Ja wolę zostać Frankiem – wyszczerzył zęby chłopak.

***

Kolejna pełnia. Pierwsza spędzona z przyjaciółmi.
Już dawno obudził się w nim instynkt zwierzęcia. Potężny wilkołak popędził przez las, zachaczając pazurami o wystające korzenie. Usłyszał w oddali głos Syriusza.
- Ale będzie jazda!
Cztery animagi zapędziły go w głąb lasu, starając się odseparować go od zamku.
Dzisiejsza noc była dla Remusa dużo prostsza od poprzednich. Przyjaciele pilnowali, by nikogo nie skrzywdził, więc nie musiał się bać, że w porywie złości kogoś zabije.
Po kilku godzinach Lupin zaczął wracać do normalnej postaci. Chłopcy ruszyli w stronę zamku.
- Podobało mi się – skomentował James, poprawiając okulary na prostym nosie. - I nawet wymyśliłem dla ciebie przezwisko: Lunatyk!
Remus nie odezwał się. Uśmiechnął się lekko i szedł dalej pustym korytarzem. Nagle w coś wszedł. Powoli podniósł głowę i zobaczył postać Dumbledore'a, stojącego z założonymi rękoma. Na głowie miał długą do kolan czapkę do spania.
- Panie Lupin – zdziwił się profesor. Podrapał się po głowie. - A ty co tu robisz?
- Lunatykowałem – wypalił blondyn. Dumbledore pokiwał głową, ale po chwili zmarszczył brwi.
- Lunatykujecie grupowo?
Remus odwrócił się i zobaczył stojących kilka kroków dalej przyjaciół. Dyrektor pokręcił głową z politowaniem.
- Wymyślanie historyjek jeszcze przećwiczymy – powiedział. - Tylko nikt nie może was zobaczyć, jasne? Ministerstwo i tak jest uciążliwe, a jakby dowiedzieli się, że szkolę nielegalnie animagi... Zrozumiano? A teraz do łóżek!
Chłopcy pokiwali głowami. Poczekali aż profesor zniknie za zakrętem, wyjęli pelerynę niewidkę i wrócili do dormitorium.